Syn dziedzica z Chwałkowic
Opis procesu dziedzica z Chwałkowic Pawła Chrzanowskiego z 1868 roku.
Proces, który się toczył dnia 24,25 i 26 Stycznia 1868 roku przed kratkami sądu przysięgłych w Poznaniu był niezawodnie najbardziej zajmującą sprawą, w jakiej sąd przysięgłych w dopiero co ukończonej kadencji rozstrzygał. Oskarżonym był właściciel dóbr p. Paweł Chrzanowski z Chwałkowic, ówczesnego powiatu wrzesińskiego, lat 55, żonaty z Józefą Bronisz, ojciec 3 synów i dwóch córek, o nieprawne pozbawienie wolności człowieka nad jeden miesiąc i rozmyślne znaczne uszkodzenie na ciele. Akt oskarżenia twierdzi w głównej treści: Dnia 1 Czerwca 1967 roku doniósł urząd policyjnego komisarza obwodowego w Strzałkowie królewskiej prokuraturze, że cierpiący na pomieszanie zmysłów syn obwinionego, imieniem Ludwik więziony jest w Chwałkowicach w budynku spustoszałym, mającym zamiast okien mały jedynie otwór, na słomie na wpół zgniłej. Wskutek tego doniesienia udała się dnia 3 czerwca komisja sądowa do Chwałkowic celem zbadania rzeczy na miejscu. Rezultat był następujący: W końcu ogrodu stała chałupka z gliny ulepiona 12 stóp 3 1/2 cala szeroka a na 18 stóp i 1 cal długa, wysoka aż do dachu na 7 stóp. W środku przedniej ściany wchodziło się do sieni, z której drzwi zamykające się jedynie na zewnątrz za pomocą haka prowadziły do komory na prawo położonej. Przy otwarciu drzwi zawiało wstępujących zgniłe i smrodliwe powietrze. Podłoga komory była z gliny i podziurawiona. Na niej leżały częścią świeże, częścią już zdeptane i zaschłe ekstramenty ludzkie. W kącie komory znajdowała się wielka skrzynia bez wieka, wysoka około 2 stóp, w której słoma była nagromadzona, przeznaczona jak się zdawało, na spoczynek dla człowieka. Prócz tej skrzyni nie było żadnych mebli. Ściany ulepione z gliny, zaledwie 6 cali były grube. W niektórych miejscach znajdowały się w ścianie dziury, przez które wiatr wiał i słońce świeciło. W jednej ze ścian było okno bez szyb, opatrzone kratami żelaznymi, na zewnątrz deskami zabite, których pośrodku mały tylko otwór był pozostawiony. W latowej porze już o godzinie 5 z południa zupełnie była ciemna. Z posowy, również z gliny ulepionej, odpadały kawały. W komorze tej siedział na gołej ziemi mężczyzna około 30 lat mający, w koszuli. Wzrok jego był osłupiały, włosy nie uczesane, tak że się zdawało, że ma na głowie kołtun. Ciało było brudne, jak się zdawało dawno niemyte. Nie mógł on powstać na nogi i czołgał się jedynie za pomocą rąk po sieni. Na zapytania, jak się nazywa, kto jest jego ojcem, jak dawno w tym zamknięciu siedzi, nie dał żadnej odpowiedzi. Nieszczęśliwą tą istotą był syn oskarżonego Ludwik Chrzanowski urodzony dnia 27 sierpnia 1839 roku. Na wniosek prokuratora oddano nieszczęśliwego Ludwika do Wrześni podchirurgowi Szulzowi pod opiekę, a mianowicie dlatego, że własna matka wzbraniała się dać swemu synowi lepsze wygody. Obwiniony Paweł Chrzanowski nie był w domu w dniu, w którym komisja sądowa do Chwałkowic zjechała. Wizyta lekarska, odbyta w dniu 4 czerwca wykazała, że Ludwik Chrzanowski cierpi na umyśle. Wzrok jego był osłupiały, mowa niezrozumiała. Poznał jedynie, po niejakim namyśle, radcę zdrowia dra Dernera. Na wszystkie inne zapytania nic nie odpowiadał. Kolana Ludwika były prawie zrośnięte i trudno mu było nogi wyprostować. Bez pomocy chory nie był w stanie na łóżku usiąść lub też wstać. Posadzony na ziemi, czołgał się na czworakach ja małe dziecko: chodzić nie mógł, nawet wspierany przez dwóch ludzi.
- Dziennik Poznański 1868.01.30 R.10 nr24
Dalszy ciąg procesu wytoczonego p. Pawłowi Chrzanowskiemu.
Oskarżony Paweł Chrzanowski jest właścicielem dóbr rycerskich Chwałkowice (z folwarkiem Broniszewo) i Obiecanowo. Chwałkowice mają areału 1323 morgi, Broniszewo 500 a Obiecanowo 2040 morgów. Przy szacowaniu podatku dochodowego przyjęto, że oskarżony ma 2650 talarów czystego rocznego dochodu. O nieszczęśliwym swym synie Ludwiku następujące poczynił oskarżony zeznania: U syna mego już w trzecim roku życia pokazały się wyraźne ślady pomieszania zmysłów: pierwsze nauki pobierał od nauczyciela domowego a później oddany został do gimnazjum w Trzemesznie. Przesiedział tam około 4 lat w septymie i sekscje, odebrano go z gimnazjum dla braku postępów w nauce i odtąd przebywał bez przerwy w Chwałkowicach. Sądząc, że go będę mógł użyć w gospodarstwie, kazałem mu pilnować ludzi. Dozór jednakże jego był tak niedokładny, że ludzie robić mogli co chcieli, i dla tego trzeba było odjąć mu to zatrudnienie. W roku 1861 wybudowałem w Chwałkowicach nowy murowany dom mieszkalny, obejmujący 12 pokoi. Stary dom mieszkalny stał po drugiej stronie ogrodu i był połączony z domem, zamieszkałym przez kurną babę Mariannę Soleczniak, w którym się i spiżarnia mieściła — później więzienie Ludwika Chrzanowskiego. Do nowego domu mieszkalnego nie przeniosłem mego syna, lecz pozostawiłem w starym dworze, w którym ekonom mieszkał. Syna mego pielęgnował niejaki Madaliński, który umarł na cholerę, parobek nazwiskiem Rutecki, parobek Franciszek Sikora a w końcu wdowa Marianna Soleczniak. Lecz i tym dozorcom syn mój uciekał, raz zbiegł do boru w Paruszewie, drugi raz do Szemborowa, to znowu do Stawu itp. Prócz tego rzucał kamieniami na ludzi, a raz schował się przez 3 dni w stodole i owczarni. Na koniec podłożył w swoim pokoju ogień, spalił kołdrę, rzeczy i meble. Zaledwie udało się trzem moim ludziom wyratować mego syna z pokoju. Prócz tego Ludwik tłukł talerze, okna, rozbijał piece itp. Po zniesieniu w roku 1864 starego dworu z wyjątkiem pomieszczenia wdowy Soleczniak i spiżarni przeznaczyłem memu synowi pomieszczenie w pozostałym przybudowaniu i powierzyłem opiekę nad nim wdowie Soleczniak. Do nowego dworu nie chciałem go przenieść, bo był kompletnym wariatem, robił pod siebie i ekstramentami swymi smarował ściany, rzeczy swoje i siebie samego. Od trzech lat znajdował się syn mój w spiżarni, gdzie go, ile razy mi czas pozwalał odwiedzałem: moja żona zaś codziennie. Kiedym go tam pomieścił, syn mój mógł jeszcze chodzić prosto i dopiero w 1866 roku spostrzegł Sikora, przechadzając się z nim, że nie ma prostych nóg i że nie może już jak się należy chodzić. Jak się to stało, nie wiem, również nie wiem, czym wtedy lekarza przywołał. Raz tylko jeden, kiedy syn mój jeszcze chodzić mógł, chciałem go umieścić w zakładzie dla obłąkanych w Owińskach. Nie doszło to jednak do skutku, ponieważ z odpowiedzi dyrektora zakładu, dra Beschornera, powziąłem przekonanie, że syn mój nie będzie mógł być przyjętym do zakładu. O umieszczeniu go u wdowy Soleczniak nie doniosłem władzy policyjnej, ponieważ syn mój już dawniej mieszkał w starym dworze, i byłem przekonany, że wiadomym jest tej władzy, iż mam w domu syna mającego pomieszanie zmysłów. W spiżarni była początkowo podłoga, znajdowały się najpotrzebniejsze meble i zwyczajne okno. Ponieważ jednak Ludwik wszystko gruchotał, deski z podłogi wyrywał, rzeczy swoje rozdzierał, nie kazałem już mebli wstawiać do jego komory, okno kazałem zabić i podłogę zostawić bez desek.
- Dziennik Poznański 1868.01.31 R.10 nr25
Kończymy dziś sprawozdanie z procesu wytyczonego p. Pawłowi Chrzanowskiemu, przerwane w numerze 25, pisma naszego. Pod względem stanu umysłowego i fizycznego Ludwika Chrzanowskiego, tudzież pod względem obchodzenia się z nim, wypośrodkowano co następuje. Na św. Michała 1849 roku oddano Ludwika Chrzanowskiego do septymy gimnazjum w Trzemesznie, gdzie dopiero po 4 latach tj. w roku 1853 przeszedł do seksty. Z tej klasy odebrano go na św. Michała roku 1855 z powodu braku zdolności umysłowych. Podczas jego pobytu na gimnazjum widywał go proboszcz Trepiński ze Stawu czasami podczas ferii w domu rodzicielskim, Ludwik Chrzanowski zrobił wtenczas na nim wrażenie człowieka słabego na umyśle, lecz w żadnym razie człowieka pozbawionego rozumu, zachowywał się bowiem zupełnie spokojnie. Nigdy nie był u spowiedzi u proboszcza, a mniej więcej od roku 1857 nawet nie bywał w kościele. Lubo ks. Trepiński od tego czasu corocznie dwa, trzy, a nawet cztery razy odwiedzał państwo Chrzanowskich w rodzicielskim domu ani o nim cokolwiek zasłyszał. W roku 1859 stawił się Ludwik Chrzanowski po raz pierwszy przed wojskową komisją kantonową. Odstawiono go wówczas na rok dla ruptury i dopiero w roki 1860 uznanym został dla pomieszania zmysłów za niezdolnego do służby wojskowej. Około tego czasu mieszkał Ludwik w starym dworze w osobnej izbie, w której początkowo sam sypiał, jadał zaś w towarzystwie świadka Bauerleina: nie miał żadnego stałego zatrudnienia. Sypiał tak długo, jak mu się podobało, czasem leżał w łóżku całe przedpołudnie i znów rychło się kładł. Przy tym wykazywał skłonność do niszczenia wszystkiego co mu pod ręce się dostało, mianowicie powyrywał deski z podłogi w wielu miejscach, wybijał szyby, rozrzynał obrazy, robił z wykrojonych z nich kawałków małe worki i chował je starannie w swym kuferku. Nawet łóżko swe kilka razy popsuł, wskutek czego musiał sypiać parobek Marcin Piasecki w nocy w jego izbie. Ile razy wychodził Ludwik ze swej izby, dawano baczenie na niego, udało mu się jednakowoż po kilka razy uciec. Mianowicie zbiegł pewnego dnia w koszuli tylko, gatkach i skarpetach do Szemborowa, dostał się ukradkiem do mieszkania sołtysa i schował się za piec. Gdy go spostrzeżono i zapytano, jak może nieubrany wychodzić, odrzekł, że chciał jedynie trochę się przejść po świerzym powietrzu. Inną razom nie można było Ludwika odszukać przez kilka dni: nadaremnie szukano go w całym sąsiedztwie. Ponieważ go na ostatku widziano w owczarni, przez to kazano kilku ludziom odbyć w tym budynku ścisłą rewizję, lecz go tam nie znaleziono. Na powtórny rozkaz oskarżonego, przetrząśnięto więc trzeciego dnia po zniknięciu syna, na owczarni każdy snopek słomy i siana i w istocie znaleziono Ludwika ukrytego w snopie siana. Całe to zdarzenie zdawało się go bawić, gdyż wyśmiewał się z ludzi, którzy go znaleźli, iż go tak długo szukali. W izbie jego wybuchł również jednego dnia pożar, który zniszczył wszystkie tamże znajdujące się mebla: izba tak była napełniona dymem, iż wejść nie było można: po kilku bezskutecznych usiłowaniach, udało się nareszcie trzem ludziom oskarżonego wpaść do izby i ocalić Ludwika Chrzanowskiego, ukrytego za piecem. Przy tym nie był Ludwik wcale łagodnego charakteru. Na brata swego Bolesława natarł raz nożem i skaleczył go w palec. Bił kijem swojego dozorcę, rzucał go kamieniami, chciał raz człowieka widłami przebić. Lecz takie napady szału rzadko się zdarzały; natomiast siły umysłowe coraz bardziej go opuszczały. Szczególnie okazywało się to w jego bez granic nieczystości. Walał ekstramentami łóżko, podłogę, ciało, zdybano go pewnego dnia, gdy ekstramenta brał do ust i jadł. Przywołana matka i siostry przelękły się, pokrapiały go wodą święconą, zapaliły gromnicę i modliły się gorąco, aby go zły duch, który go napadł, opuścił go. Ludwik Chrzanowski chodził wprawdzie wtenczas jeszcze prosto, lecz chód miał wlekący. Siedząc na krześle miał zwyczaj podciągania nóg i obejmowania rękoma tak, iż pięty dotykały krzesła. Leżąc w łóżku, przytykał zawsze kolana do piersi, obejmując je rękoma. Oddawał się w wysokim stopniu onanii. Gdy jeszcze stary stał dwór, odebrał rozkaz komornik Franciszek Sikora, aby przy swych innych zatrudnieniach i izbę Ludwika opalał, zamiatał, łóżko pościelił i w ogóle mu usługiwał. W izbie nie było wówczas żadnych mebli, były one spalone, znajdował się tam jedynie nocnik. Pościełano mu na ziemi. Rzeczy dane mu, gdy się w ogrodzie lub z Sikorą przechadzał, rozdzierał niekiedy, lecz nie okazywał żadnych innych symptomów szaleństwa. Po likwidacji starego domu, przeniusł się ludwik Chrzanowski, do tej części pozostałej, gdzie wówczas stara kurna baba mieszkała. Jednocześnie przeszedł dozór nad Ludwikiem na kobietę, a po wyprowadzeniu się tejże na wdowę Mariannę Sołeczniak. Gdy do domu tego się wprowadziła, znajdowały się w spiżarni oprócz skrzyni służącej za łóżko, jeszcze dwa stołki, które z czasem się połamały i zostały wyniesione: zresztą w izbie zgoła nic się nie znajdowało. Posowę tej izdebki podpierały dwa słupy, w ścianach nie było dziur. Sołeczniak miała nadzór nad pańskim drobiazgiem. Oskarżony rozkazał tejże, oprócz zatrudnienia zwykłego, nad synem w izdebce czuwać, nie wypuszczać go z niej, nosić mu jadło z pańskiej kuchni i ciało jego utrzymywać w czystości. Wskutek tego dostawał cierpiący na umyśle na pierwsze śniadanie kawę i chleb z masłem, na drugie śniadanie chleb z masłem zwykle obłożony mięsem, na obiad zupę, mięso i jarzynę. Po południu znów kawę i chleb z masłem, wieczorem nie dostawał już nic. Według odebranego rozkazu, myła Sołeczniak Ludwika Chrzanowskiego codziennie twarz i ręce. Sikora zaś mył go niekiedy po całym ciele, i golił go raz po raz siłą. Przy goleniu go musiano mu ręce na krzyż zawiązywać. Sołeczniak twierdziła też istotnie przy swoim przesłuchaniu, że codziennie zamiatała izdebkę obłąkanego i wyrzucała z niej wszelkie nieczystości. Podczas uprzątania drzwi komory były otwarte, w każdym innym czasie, zamknięte na hak z zewnątrz, tak że Ludwik Chrzanowski nie mógł wychodzić. W pierwszym roku przychodził do niego Sikora, aby z rozkazu oskarżonego wyjść z chorym na przechadzkę. Przechadzki te, które z czasem coraz stawały się rzadszymi, odbywał Ludwik spokojnie i nie pokazywał żadnego szału. Kiedy Sikora w roku 1866 ostatnią razom z nim wyszedł, szedł Ludwik jeszcze prosto, lecz już wtedy zauważył Sikora, że nogi już nie pewnie stawiał. Po tym czasie już ani Sikora, ani nikt o obłąkanego się nie troszczył, i nikt go też nie wyprowadzał na świeże powietrze. Dawane mu dotąd rzeczy zaczął drzeć, tak że mu odtąd dostarczano jedynie koszuli co tydzień i co wieczór kładziono mu pościel na skrzynie. W tym samym czasie obłąkany zaczął ściany drapać i zrobił kilka otworów w ścianie, położonej ku słońcu, w której znajdowało się okno deskami zabite. Czasami udało mu się podczas czyszczenia jego komórki wymknąć się do ogrodu, z kąt go Sołeczniak, skoro to spostrzegła, sprowadzała na powrót do więzienia. Raz nawet zaczołgał się aż do stawu, 4 stopy głębokiego i mimo zrośniętych nóg, przepłynął go, pracując jedynie rękoma. Zresztą zachowywał się dosyć spokojnie, śmiał się sam do siebie a często i śpiewał. Czasami trzymając się krat okna, wyglądał przez dziurę w deskach zostawioną. Światła, a mianowicie zimową porą, nadzwyczaj miał mało w swojej komorze. Zimą palono w jego komórce raz a niekiedy i dwa razy dziennie, przez nadpsuty dach jednakże dach zaciekało. W komórce tej, w której obłąkanego trzymano, matka jego codziennie po kilka razy, a ojciec co dwa lub trzy tygodnie odwiedzali, pozostawał Ludwik Chrzanowski do dnia 3 czerwca 1867 roku, a zatem blisko trzy lata. W dniu tym, jak się już wyżej powiedziało, oddany został w opiekę podchirurgowi Scholz z Wrześni, gdzie przebywał do dnia 30 Września 1867 roku. Stamtąd oddano go do Kowanówka, gdzie dotąd zostaje. Władze jego fizyczne znacznie się tam polepszyły, bo nawet bez pomocy krukwi chodzić może, natomiast umysłowe pozostały jak były. Doktor Ławicki ze Środy twierdził w swoim sprawozdaniu, że zgięcie nóg a przez to niemożność chodzenia nastąpiło wskutek zamknięcia cierpiącego na umyśle; przeciwnie fizyk powiatowy dr. Moński i radca zdrowia dr. Zelasko oświadczyli zgodnie, że pobyt obłąkanego nie mógł się w niczym przyczynić do pogorszenia stanu umysłowego Ludwika Chrzanowskiego, gdyż stan ten przed zamknięciem był tak zły, iż się pogorszyć już nie mógł, Prokurator utrzymał swe oskarżenie w całej rozciągłości. Obrońca oskarżonego, tutejszy rzecznik p. Dockhorn, wniósł o uznanie oskarżonego, niewinnym. Wyrok zapadły znany już jest czytelnikom naszym. Oskarżonego odprowadzono wskutek uchwały sądowej w tym samym dniu do więzienia, po zbadaniu stanu jego zdrowia przez tutejszego fizyka, radcę medycznego pana doktora Galla.
- Dziennik Poznański 1868.02.02 R.10 nr27.
To wszystko, co zamieścił Dziennik Poznański na temat opisanych tu wydarzeń. Nie mogę znaleźć wzmianki na ile lat został skazany dziedzic Chwałkowic w opisanym tu procesie.
Zdjęcie ilustrujące na górze strony. Obraz Dimitris Vetsikas z Pixabay
Bardzo ciekawe informacje! Dziękuję i proszę o więcej, może coś o miejscowości Węgierki?